Trochę to trwało. Chłopaki wyskoczyli nawet motorówką mnie szukać, ale "minęliśmy się". Przy panujących warunkach nie słyszeli mego wołania. Po jakimś czasie Robinsonowania na środku Niegocina dostrzegłem jeden jedyny jacht ( typ Venus) płynący na silniku, bez żagli. Ufff, dostrzegli mnie, podpłynęłi wzięli deskę na pokład a mnie pod pokład. Panowie byli ewidentnie ze Śląska, a ich gościnności nie zapomnę do końca życia: "Chopie, Ty siny już żeś jest, dawaj pod pokład". Tłumaczyłem, że to trening nic takiego itp. " Masz golnij se"- zobaczyłem jak szklanka napełnia się do połowy czystą wódką, a ja używki znałem wtedy z lekcji religii. No i piłem tę wódkę, ciekła mi bokami bo mi się ręce trzęsły. " Zapal se, którego wolisz?"- były Camele i Popularne. Oczywiście, że twardziele co piją wódę szklankami, nie palą fajek z filtrem- wybrałem Popularesy. "Masz na drugą nóżkę"- a nóżki to już mi się uginały, ale cóż było robić:-). Oczywiście wszystko w skrócie. Jacht płynął akurat w stronę naszego klubu. Finał był taki, że czysta ciepła wódka na tyle dodała mi fantazji, że do klubu wpłynąłem sam- w ślizgu. Sytuacja była poważna, akcja poszukiwawcza i wezwano dyrektora, który zobaczył, jak się chwieję na nogach: " Artur, ty ledwo na nogach stoisz z wycieńczenia...". Podbiegł do mnie trener, zaczął wypytywać co, jak , gdzie i ważne że jestem. Coś się odezwałem. Wtedy trener zorientował się, że jestem pijany!:-) Wyobraźcie sobie jego reakcję, wichura, puste jezioro, brak jednego z podopiecznych, który wraca...pijany...Życie!:-)
Początek lat 90' tych, gdy było się 30 kg. młodszym, w życiu moim miał miejsce kilkusezonowy romansik z windsurfingiem. Nawet starty w regatach, ale jedynie rangi wojewódzkiej i bez podium.
Napisz do mnie!
Niemniej jednak frajda z pływania na desce z żaglem- przednia! Początek lat 90' tych- zero internetów, komórków i satelitów pogodowych chyba też. Radio, telewizja, gazety : Współczesna, regionalny Dziennik Pojezierza- to były nasze media pogodowe. Natomiast precyzyjne przyrządy meteorologiczne odwzorowujące stan pogody w czasie rzeczywistym, każdy opracowywał indywidualnie. W moim przypadku były to dwie wysokie topole pod domem, wystające ponad dachy i informujące mnie o kierunku i sile wiatru. Gięcie topoli w 1/4 , 1/3 ich wysokości świadczyło o bardzo uczciwych warunkach na jeziorze. Tak było również pewnego razu. Topole zasygnalizowały, że na jeziorze będzie ciekawie. Bez "amerykańskiej mechanizacji" każdy wiedział, czuł co będzie na wodzie i spotykaliśmy się dzięki naszym "wiatromierzom". Gdy pewnego razu zjawiłem się rankiem w klubie, okazało się, że wszyscy już byli i dla mnie do wyboru został chyba największy z żagli do deski- zdecydowanie za duży jak na panujące warunki. Fakt ten nie mógł oczywiście pozbawić mnie przyjemności pośmigania w ślizgu w takich warunkach. Wyskoczyliśmy na jezioro. Jedyne co mi się udało to długi ślizg z wiatrem na środek jeziora. O powrocie nie było juz mowy. Fala, za duży wiatr, za duży żagiel, za mało sił. Wiatr się wzmógł, a ja zostałem sam na Niegocinie. Jachtów w owym czasie na Mazurach było grube kilka razy mniej niż obecnie i były dużo mniejsze. Nie płynęło nic:-). Położyłem się więc na desce i machałem łapami w stronę najbliższego brzegu: metr w przód, dwa w bok trzy w tył:-)